Kim naprawdę jest Krystian B. Inteligentnym zabójcą, czy ofiarą błędnej hipotezy śledczych?
Motto: „Łatwiej im uwierzyć, że Chrystus zamieniał mocz w piwo niż że ktoś taki, jak ja, może wysłać do diabła jakiegoś dupka, zamienionego w skomlący o litość pasztet. Po prostu traktują to jak literacką fabułę. Ale może to i lepiej. Sam czasami w to, kurwa, nie wierzę”. Krystian B., Amok.
Pewny siebie i przemądrzały. Magister filozofii. Oskarżony o to, że 17 lat temu zamordował człowieka z zazdrości o jego kontakty ze swoją byłą żoną, a potem elementy tej zbrodni zawarł w skandalizującej powieści pt. „Amok”. Zanim się z nim spotkałam, zasięgnęłam języka we wrocławskim środowisku akademickim. Niedoszły promotor jego pracy doktorskiej, filozof Adam Chmielewski, zapamiętał go bardzo dobrze:
- Należał do wąskiej grupy studentów, którzy zwracali na siebie uwagę, wiedzą, inteligencją i wyglądem: nosił wielką szopę kręconych, bardzo dobrze utrzymanych włosów. Rekomendowałem go do różnych funkcji, ubiegał się o stypendium za granicą, napisał świetne eseje zaliczeniowe na temat Zygmunta Baumanna. Był założycielem i studentem koła filozoficznego, świetnie władał angielskim.
Krystian B. ma wówczas 33 lata, przeciętną twarz i opinię hulaki. Jest rok 2007. Sonduje mnie bacznym, przenikliwym spojrzeniem. Po raz pierwszy odkąd siedzi w areszcie śledczym we Wrocławiu pod zarzutem zabójstwa, będzie rozmawiał z dziennikarzem. W tonie kpiąco – ironicznym. Z szarej teczki, którą przyniósł ze sobą, wyjmuje akt oskarżenia i gazety z tekstami na swój temat:
– Postawiono mi zarzut morderstwa, nie uzasadniając go w ogóle – mówi, jakby wcześniej wykuł tę kwestię na pamięć. – Nie miałem możliwości odnieść się do tych zarzutów, nie mogłem zapoznać się z aktami przez prawie rok. Dopiero niedawno mi to umożliwiono. Wszystkie te „wypotki” policjantów to żenada. Nic nie mówiąc o analizie psychologicznej mojej twórczości, zaplanowanej od A do Z jeszcze na studiach w połowie lat 90 – tych. Dużo wcześniej przed zniknięciem tego człowieka.
- Uważa pan, że ktoś chce wrobić pana w morderstwo?
- Tak.
10 grudnia 2000. W zakolu Odry niedaleko miejscowości Chobienia (dolnośląskie) wędkarze zauważają dryfujące zwłoki. Od miesiąca policja szuka zaginionego wrocławskiego przedsiębiorcy, 35 – letniego Dariusza J. Wiaty przystankowe olejone są zdjęciami przystojnego, długowłosego bruneta, który 13 listopada wyszedł z biura i przepadł bez wieści. Zrozpaczeni rodzice chodzą ze zdjęciami do jasnowidzów: „syn żyje, tam, gdzie przebywa, jest ciemno, zimno i głęboko”. „Widzę koło niego dwóch mężczyzn i kobietę” – słyszą. Te trzy osoby „widzi” także znany jasnowidz z Człuchowa - Krzysztof Jackowski.
– Jeden z tych parapsychologów powiedział, że wisi nade mną krzyż – zezna później matka Dariusza – Alina J. Szybko okaże się, że zwłoki z Chobieni należą do jej syna.
Darek prowadził we Wrocławiu niedużą firmę reklamową. 13 listopada do jego biura zadzwonił telefon: - Dzień dobry, chciałbym u was wykonać tablice reklamowe – w słuchawce trzeszczał niewyraźny, męski głos. – A ma pan zezwolenie? – Wszystko mam, ale chciałbym rozmawiać z TYM panem. Alina J., matka Dariusza, domyśliła się, że chodzi o syna. Podała jego komórkę. Potem Darek powie jej, że taki telefon odebrał.
Śledczy ustalą, że J. opuścił biuro koło 16.00. Jedna z kobiet pracujących w tym samym budynku zezna, że słyszała dochodzące z pokoju biznesmena trzy męskie głosy. Dwóch mężczyzn, którzy mogli odwiedzić biuro ofiary, widziała jeszcze jedna pracownica budynku, ale w żaden sposób nie umiała podać ich dokładnego rysopisu.
Darek nie wrócił tamtego dnia do domu. Zaniepokojona żona obdzwoniła wszystkich znajomych i przyjaciół z pytaniem, kto i gdzie widział go po raz ostatni. Witold Wenzel, kolega ze studiów: - To było 13 listopada po południu, stałem w kolejce do kasy w Centrum Handlowym „Korona” (wylot na Warszawę). Darek zaczepił mnie i chwilę rozmawialiśmy. Sugerował, że przyszedł kupić wino. Mogła to być godzina 17.00 – 18.00. Nie wyglądał na wystraszonego, raczej był zmęczony.
Policja sprawdzi potem, czy biznesmen zrobił jakieś zakupy na fakturę VAT. Nie zrobił. Nawet jeśli zarejestrowały go sklepowe kamery, to zapis przechowywany jest tylko przez miesiąc. Policjanci się spóźniają. Śladu po zapisie już nie ma.
To, co wydarzyło się później, jest już tylko hipotezą. Zakłada ona, że Dariusz J. wsiadł z kimś do samochodu i odjechał w nieznanym kierunku. Wszyscy, którzy go znali potwierdzą, że nigdy nie miał zwyczaju jeżdżenia do klientów nie swoim autem. Tymczasem jego peugeot został pod biurem. Przez kilka dni w nieustalonym dotąd miejscu J. był bity i związany w coś, co śledczy nazwą „nietypową kołyską” – ręce wykręcone do tyłu ktoś połączył sznurem z szyją tak, aby ofiara nie mogła się wyprostować, bo inaczej zacznie się „podduszać”. Ale w sposobie działania sprawcy było coś demonstracyjnego. Jakby chciał mężczyznę poniżyć i ośmieszyć, zostawiając go w samej tylko bluzie i slipkach. Bez butów. Ktoś go także głodził, a potem zmaltretowanego wrzucił do rzeki. Jak ustalono – prawdopodobnie w tym samym miejscu, w którym wypłynęły zwłoki.
J. miał przy sobie kilka przedmiotów, w tym skórzaną teczkę, w której były dokumenty firmy, karty kredytowe, telefon, a na szyi łańcuszek z symbolem swojego ulubionego zespołu – Led Zeppelin. Żadnej z tych rzeczy nie odnaleziono.
Telefon
W maju 2001 roku z powodu niewykrycia sprawców śledztwo zostaje umorzone.
Wtedy nikt jeszcze nie wie, że telefon, który – jak ustalono - był własnością zamordowanego biznesmena „uaktywnił się” 8 grudnia, zanim jego ciało wyłowiono z rzeki. Po zniesieniu simlocka zaczął go używać Krzysztof G. z Wyszkowa. Aparat kupił na Allegro od ChrisaB za 285 zł. Do tamtego czasu telefon nie był logowany w żadnej sieci.
Policjanci wpadają na ślad tej transakcji rutynowo przetrząsając Internet. ChrisB okazuje się nickiem Krystiana B., mieszkańca Chojnowa, podróżnika i autora wydanej w 2003 roku książki pt. „Amok”. Policja zaczyna obserwację B. Wie, że jeździ do Francji, USA, Korei Pd. i Indonezji. Nurkuje, robi podwodne zdjęcia. Przed nikim się nie ukrywa. Kontaktuje się z żoną, z którą jest w separacji, synem, z rodzicami, wysyła maile do znajomych.
- Likwidowałem firmę i aparatów sprzedałem w tamtym okresie z pięć – przekonuje mnie w areszcie. - Przed śmiercią tego człowieka sprzedawałem telefony, po jego śmierci tak samo. Robiłem inwentaryzację, a u mnie w biurze były co najmniej dwa takie same modele sprawnych telefonów nokia. Ale sprzedawałem też książki, pisma wędkarskie, lodówkę, etc. Takie mydło i powidło.
W sumie B. wziął udział w 49 aukcjach. Mówi, że telefon kupił zwyczajowo w lombardzie, albo mógł zabrać ze stołu w jednej z knajpek na rogu ul. Powstańców Śląskich (prawdopodobnie z baru „Wiktor”, w którym bywał Dariusz J.). Biegli zaczynają analizować połączenia z budki telefonicznej, z której 13 listopada dzwoniono do biura ofiary. Ustalają, że połączenia wykonywała ta sama osoba. Ciąg połączeń wskazuje na to, że dzwonił Krystian B. Po siedmiu latach sąd nabierze wątpliwości do głównego dowodu zbrodni – telefonu komórkowego ofiary, który Krystian B. miał sprzedać na aukcji. Zdecyduje więc raz jeszcze przesłuchać policjantów, którzy prowadzili śledztwo i powołać biegłych z zakresu telefonii. Tylko dlaczego dopiero po siedmiu latach? W aktach sprawy był przecież fragment
- Znał pan człowieka, który został zamordowany?
- Nie, nie znałem. Nigdy go nie widziałem. Wiedziałem tylko, że obracał się w moim towarzystwie. Poznały go moja żona i księgowa.
Kochanek
Żona Krystiana B. – Barbara - poznaje Dariusza J. prawdopodobnie latem 1999 roku w pubie Szalony Koń na wrocławskim Rynku. Wspólnie z nim i koleżanką, która zajmuje się księgowością firmy jej męża, spędzają wieczór. Darek zostawia dziewczynom swój numer telefonu. Basia jest zmęczona swoim małżeństwem. Krystian, znany w mieście imprezowicz i bawidamek, zdradza ją z wieloma kobietami.
Z książki Amok: „Koma. Tak nazywała się jedyna kobieta, która się dla mnie kiedykolwiek liczyła. O tym, że ją kochałem, dowiedziałem się znacznie później. Za późno. A kochałem ją bardzo. Tylko ją jedną w swoim życiu miałem ochotę zdradzać”.
Na zahasłowanym dysku policyjny informatyk znajdzie plik, w którym B. wypisał ok. 70 kobiet, z którymi uprawiał seks, wraz z opisem seksu, miejsc jego uprawiania, numerami telefonów kobiet i wielu innych szczegółów, m. in. „Mariola F., nr 22, studia, dzień urodzin Maćka (syna Krystiana B. – red.), akademik, z dyskoteki Między Mostami, rewelka”.
Po kolejnym wyskoku Basia rozstaje się z Krystianem. Niedługo potem dzwoni do Darka. Jest rok 2000. Ten zaprasza ją na kawę, pokazuje swoje biuro. Po kolejnym spotkaniu jadą do hotelu Rezydent. Hotel ma kiepską opinie szemranego burdelu. – Zjedliśmy kolację, a potem wynajęliśmy pokój – powie Basia. - Wtedy wyszło z rozmowy, że Darek jest żonaty. Kiedy mi to powiedział, dążyłam do zakończenia naszego spotkania.
Basia nie przyzna się do jakichkolwiek kontaktów fizycznych z J. - Potraktowałam tę sprawę honorowo: jako zdradzana żona nie chciałam utrzymywać kontaktów z żonatym mężczyzną. Potem się już więcej nie zobaczyliśmy.
Krystian nie daje żonie spokoju, chociaż żyją już w separacji. Nachodzi ją pijany w domu. Podczas jednej z awantur Basia słyszy: - Wiem, z kim się spotykasz, zdziro, przyznaj się, pieprzysz się z J.! Wiem o wszystkim, bo wynająłem detektywa, żeby cię śledził, zapłaciłem mu 3 tysiące!
B. wrzeszczy, że był u J. w biurze, po czym opisuje, jak ono wygląda.
Basia: - Powiedział mi też, że wie, w jakim hotelu byliśmy i podał nawet numer pokoju. Uderzył mnie i moją mamę. Któraś z nas zadzwoniła na policję.
Jeden ze świadków zezna, że parę miesięcy później, w Sylwestra 2000 r. Krystian B. po pijanemu odgrażał się, że unieszkodliwi każdego kochanka żony i że „jednego takiego już załatwił”. – Coś wspomniał o jakiejś lince – doda świadek.
- Uważa pan, że wszyscy świadkowie kłamią? – pytam w areszcie Krystiana B.
- Nie, ale wszyscy są w szoku. Boją się, że w jakikolwiek sposób mogliby być w to bliżej zamieszani i teraz starają się na wszelki sposób pomóc...
- Panu pomóc?
- Nie – policji. Żeby się odizolować od czegoś takiego... Poza tym ja nie przykładam do tych zeznań żadnej wagi, bo sam wiem, jak działa policja. W dniu aresztowania wieźli mnie z workiem na głowie, pobili, a potem rozebrali do naga. Dlatego chętnie będę słuchał tych zeznań w sądzie.
- Nie przyznaje się pan, że próbował kontrolować życie swojej byłej już żony, nachodząc ją w domu, wysyłając obraźliwe maile...
- Próbowałem kontrolować życie mojego syna.
- Był pan zazdrosny o żonę?
- A jakie to ma znaczenie?
- No ma, bo na tym, że zabił pan z zazdrości, opiera się akt oskarżenia.
- Przez cały okres trwania mojego małżeństwa moja żona nigdy nie dała mi żadnego powodu do zazdrości. To jest moja odpowiedź.
- Sprytny wybieg.
- Czy człowiek zazdrosny pisze do żony w ten sposób: niech cię jebie każdy przybłęda, którego spotkasz?
- Tak może pisać facet wściekły o związek swojej dawnej kobiety z kimś innym.
- Słucham? (tu B. pakuje szarą kopertę i obrażony chce wychodzić). - Niech pani zrobi świetny artykuł i napisze tak: karmazynowy mściciel Krystian B. zamordował z zazdrości kochanka swojej żony. Najłatwiej przecież osądzić takiego wirachę, jak ja.
Ale B. nie oszczędził nawet kolejnego partnera życiowego Barbary. Najpierw zebrał informacje na jego temat, a potem oboje obrażał w mailach:
„Kolejarz... hmmm wygodne... Ma hotele kolejowe w całej Polsce, wiec mogliście się pierdolić w tych brudnych, zawszonych klitkach, romantycznie nie ma co... Mam chyba prawo wiedzieć kim jest ten gach, jak się nazywa, skąd jest, w czym jest taki lepszy ode mnie” (25.01.2004)
Basia: „Już dawno wybaczyłam ci wiele rzeczy, ale nie potrafiłabym dalej żyć z tobą. Kolejarz jest po prostu dla mnie bardzo dobry. I proszę nie naciskaj, bo czuję, jakby wracało do mnie coś złego. Potrafisz osaczyć człowieka. Daj mi czas i nie każ mi się bać dzwoniącego telefonu.”
B. nie odpuszcza. Wysyła na gadu – gadu wiadomości do partnera Basi:
„Hey kolejorzu, to przechodzone tępe dziewczę możesz jebać do woli ale trzymaj ręce z dala od mojego syna; i co chujku? Masz żałosny nick („Harry” – IM.) to masz również żałosne maniery, ale rozumiem, plebs nie ma pojęcia, jak się zachować, to bardzo łatwe zruchać mężatą alkoholiczkę, sam się o tym przekonałem co najmniej dwanaście razy hehe;
jesteś internetowym walikonikiem? Czy tylko niedorajdą życiowym?”.
W 2004 roku małżeństwo B. formalnie przestaje istnieć.
Amok
W toku śledztwa biegli z Instytutu Ekspertyz Sądowych Zakładu Psychologii Sądowej im. Prof. J. Sehna w Krakowie przyglądają się wnikliwie książce, napisanej przez Krystiana B. Ale ich opinie wydają się ze sobą sprzeczne. Najpierw dochodzą do wniosku, że istnieje podobieństwo między B. a postacią bohatera powieści, zdegenerowanego intelektualisty – Chrisa. Czytamy, że dotyczy ono „zarówno danych biograficznych, środowiska społecznego, osobowości, sposobów reagowania, upodobań i zainteresowań”. Autor „Amoku” ujawnił fascynację zbrodnią i aktami sadystycznymi - dodają biegli, po czym zastrzegają, że nie można porównać postaci literackiej do faktycznej osoby Krystiana B.
Opinia Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu jest dla prokuratora jeszcze bardziej druzgocąca: „żaden fragment z książki pt. „Amok” autorstwa B. nie zawiera opisu zbrodni analogicznej do zabójstwa Dariusza J”.
W książce Chris podczas perwersyjnej sceny stosunku seksualnego dusi i zabija nożem jedną z wielu swoich kochanek, a potem nóż sprzedaje na aukcji internetowej.
- Napisałem tę książkę, żeby zwrócić na siebie uwagę, wywołać skandal – powie mi potem w areszcie Krystian B. – Po nic więcej. I chciałem opowiedzieć filozofię postmodernizmu językiem podwórka, na którym wychował się Eminem.
Pracując nad portretem psychologicznym Krystiana B. biegli zauważają, że jest ponadprzeciętnie inteligentny, przejawia cechy narcystyczne i nosi w sobie brak poczucia winy i zdolności przewidywania skutków swoich zachowań. Dostrzegają, że stosuje manipulację i szantaż emocjonalny, a następnie porównują z portretem zabójcy:
„Sprawca wykazywał przynajmniej przeciętny poziom rozwoju intelektualnego, zdolność planowania, umiejętność organizacji. Potrafił nakłonić ofiarę do określonych zachowań, a więc wykazał też zdolność do manipulacji. Posiadał podstawowe wiadomości dotyczące Dariusza J., charakteru jego pracy i dziennego rozkładu zajęć. Nie był natomiast jego bliskim znajomym ani współpracownikiem”.
Jako motyw wskazano silne negatywne emocje odczuwane wobec ofiary i potrzebę ich agresywnego rozładowania. „Źródłem tych zachowań musiał być zadawniony konflikt, a nie doraźna sytuacja”.
16 stycznia 2006 roku Krystian B. zostaje osadzony w areszcie śledczym pod zarzutem zabójstwa. Podczas badań wariograficznych nerwowo reaguje na dwa pytania: czy był pan w pomieszczeniu gdzie przetrzymywano J. i czy wie pan kto pozbawił życia J.? W teście wykazuje też wyraźną reakcję na pytanie, czy ciało Dariusza J. zostało wrzucone do rzeki.
B. zażądał powtórzenia testu, podczas którego próbował stosować psychiczne zakłócanie zapisu. Wymyślał odpowiedzi skojarzeniowo najdalej odbiegające od sedna sprawy, co powodowało ich opóźnianie, które już ponad sto lat temu było uznawane przez psychologów jako wskaźnik kłamstwa.
- Najpierw zafundowano mu potężny stres, zaszczuwając w chwili aresztowania, a potem od razu posadzono na wariograf. Nie ma siły, żeby taki wynik był prawdziwy – tłumaczy mi jeszcze na tydzień przed rozpoczęciem procesu obrońca B. – mecenas Karol Węgliński.
Na podstawie zeznań świadków prokuratura dochodzi do wniosku, że B. nie działał sam, ale wspólników wyłącza do osobnego postępowania. Nic o nich jednak nie wiadomo.
Przyjaciółka
Z 32 tomów akt sprawy daje się jednak zauważyć, że nie tylko Krystian B. miał powody do zazdrości o żonę. Likwidując biuro po śmierci Dariusza J. jego żona Ewa znajduje klisze i wywołuje zdjęcia, na których Darek uśmiecha się do obiektywu w Karpaczu i Krakowie. Obok niego stoi ich wspólna znajoma – Katarzyna S., niegdyś sympatia Darka. Ewa: – Nic o tym wyjeździe nie wiedziałam. Podejrzewałam, że coś go łączy z Kasią, był z nią widywany w mieście, ale mówił mi, że to tylko jego koleżanka, nic więcej.
Ewa usłyszy też od męża Katarzyny S., że kiedyś zastał Darka ze swoją żoną w niedwuznacznej sytuacji – całowali się na imprezie w ich domu.
J. - z natury spokojny i skryty - nie lubił rozmawiać o swoim życiu prywatnym.
Dla rodziców jednak nie było tajemnicą, że coś zgrzytało w jego małżeństwie. Matka: mąż S. odgrażał się, że przebije synowi opony w samochodzie za zbyt częste kontakty z jego żoną.
Dariusz J. wyprowadzał się z domu kilka razy. Do rodziców. Wtedy zawierał znajomości z innymi kobietami. Ale znów wracał do Ewy. - Mamo, jest mi bardzo przykro, że tak przychodzę i odchodzę od was – mówił. Nie układało im się. Ewa, choć chciała, nie mogła zajść w ciążę, a byli już małżeństwem od 1992 roku. – Po badaniach okazało się, że to ja musiałabym się długo leczyć, żeby urodzić. Kłóciliśmy się. Darek mówił, że przyjście na świat naszego dziecka i tak nie ma sensu, bo najpierw powinniśmy poukładać nasze małżeństwo. Zarzucał mi też, że za dużo pracuję, a jemu poświęcam za mało czasu. Ja zaś jemu, że za mało zarabia.
Mimo to po jakimś czasie wspólnie postanowili o adopcji.
Ewa: - Złożyliśmy papiery do ośrodka adopcyjnego. Decyzja o tym, że możemy mieć dziecko, przyszła dwa dni po zaginięciu męża. Wstrzymałam adopcję.
Ojciec Dariusza J. przyznaje, że w biurze wraz z kliszami znaleźli też badania spermy syna, o których Ewa nic nie wiedziała. - Razem z synową zastanawialiśmy się, po co one były Darkowi? – nigdy już nie dowie się Wacław J.
Po przesłuchaniu kilkudziesięciu świadków prokurator doszedł jednak do wniosku, że Dariusz J. nie prowadził podwójnego życia. Choć mąż Katarzyny S. zeznał policji, że o kontaktach swojej żony z Jankowskim dowiedział się od jego żony – Ewy. I owszem - zastał Katarzynę w intymnej sytuacji z Darkiem – ale w związku z tym zerwał z nim wszelkie kontakty. Jednak nawet w dniu swojego zniknięcia Dariusz Jankowski poza niewieloma telefonami jakie wykonał, zadzwonił również do Kasi.
Tymczasem mijają niemal dwa lata, odkąd Krystian B. siedzi w areszcie. Jest 4 kwietnia 2006. Kolejne przesłuchanie:
- Nikomu nie pomagałem, ani nikt mi nie pomagał przy tym zdarzeniu. To ja zabiłem Dariusza J. - mówi i prosi o wodę. Tego dnia zeznaje bez adwokata.
Mecenas Karol Węgliński: - Ktoś, kto jest tyle razy przesłuchiwany, ma wreszcie dość. I mówi wszystko, żeby dano mu już święty spokój. Największą tragedią w tym wszystkim jest, że nie zrobiła tego jedna osoba, i że sprawcy chodzą wolno i śmieją się z wymiaru sprawiedliwości. Bo B. tego nie zrobił.
Pytam B., po co w takim razie przyznał się do zabójstwa.
- A widziała pani mój podpis pod jakimkolwiek zeznaniem?
- Nie.
- No właśnie. To tak, jakby tego nie było.
Materiał powstał w 2007 roku. Gdzieś wala się po sieci i nie mogę go znaleźć, więc zamieściłam ten, który miałam w swoim przepastnym archiwum. Krystian Bala, którego personaliami od dłuższego już czasu swobodnie posługują się media, dostał wówczas 25 lat więzienia. Nazwisko ofiary oraz pozostałych osób zmieniłam.